Kiedy przed ponad stu laty o. Jan Beyzym budował w Maranie szpital dla chorych na trąd, nie szczędził sił i środków, aby był on funkcjonalny i dobrze służył pacjentom. Stosował różne, bardzo nowoczesne, jak na tamte czasy, rozwiązania. Według własnych, racjonalizatorskich pomysłów urządzał to miejsce, aby chorym ułatwić codzienne życie i ulżyć im w zmaganiach z ogromnym cierpieniem. Na to wszystko patrzymy dzisiaj z podziwem i przede wszystkim z wdzięcznością za to, że stworzył to miejsce dla naszych podopiecznych.
Za czasów Ojca Beyzyma trąd był chorobą nieuleczalną. Cierpiący na nią byli odrzucani przez bliskich, pozostawiani sami sobie. Cierpieli więc i umierali w strasznych warunkach, urągających ludzkiej godności. Nieodłącznym ich towarzyszem był nie tylko ból, ale też głód. Większość z nich nie umierała na trąd, ale właśnie z głodu. Szpital w Maranie stał się wówczas jedynym miejscem na Madagaskarze, gdzie znajdowali nie tylko dach nad głową, ale też opiekę. Z tego szpitala chorzy korzystają do dziś. Można powiedzieć, że jest to fenomen, bo przez 110 lat ośrodek ten utrzymuje się wyłącznie z datków ofiarodawców – głównie z Polski. Gdyby nie ta pomoc, szpital już dawno przestałby istnieć. Oczywiście te darowizny nie wystarczają na wszystko, ale przynajmniej zabezpieczają podstawowe potrzeby.
OPIEKA NIEBA NAD NAMI
Tak jak kiedyś robił to Ojciec Beyzym, również dzisiaj wszystkie nasze sprawy oddajemy w ręce Matki Bożej Częstochowskiej. Bo Ona jest tu gospodynią i opiekunką. Nawet w najtrudniejszych chwilach zawsze możemy na Nią liczyć. Modlimy się codziennie przed obrazem z Jej wizerunkiem i otrzymujemy wiele łask. Wspiera nas też z nieba bł. Jan Beyzym. Dzięki temu udaje nam się jakoś wiązać koniec z końcem i przede wszystkim nie przymierać głodem. Zawsze bowiem znajdują się ludzie o wielkim sercu, którzy nas wspomagają.
To właśnie dzięki takim wspaniałym ludziom możemy zabezpieczać szpital w potrzebne leki i środki opatrunkowe, a ostatnio dokonaliśmy także wiele drobnych, koniecznych remontów. Jest też nadzieja, że wkrótce Marana będzie mieć wreszcie pod dostatkiem wody, bo dzięki hojności darczyńców będziemy mieć tutaj studnię. Bez wody nie da się przecież żyć, a Marana tej wody potrzebuje w sposób szczególny. Kiedy przez długie miesiące nie spada z nieba ani kropla deszczu, kiedy wysychają źródła, możemy sobie tylko pomarzyć o kąpieli, praniu, utrzymaniu pomieszczeń w czystości. Jesteśmy więc wdzięczni naszym dobroczyńcom za każdy grosz, bo dzięki nim nie będziemy już musieli tej wody racjonować.
NA WODZIE NASZE KONIECZNE POTRZEBY SIĘ NIE KOŃCZĄ
Studnia to najwspanialszy prezent dla Marany. Można powiedzieć, że to „luksus”, którego na pewno będą nam zazdrościć inni. Cieszymy się, że będziemy mieć wodę, ale chcielibyśmy jeszcze trochę unowocześnić łazienki dla naszych chorych. Jest wiek XXI i aż trudno uwierzyć, że w takiej instytucji jak szpital nie ma na przykład toalet z prawdziwego zdarzenia. Zamiast takich, które znamy w Europie od dawna, mamy po prostu dziurę w posadzce i chorzy załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne na stojąco. Nie lepiej prezentują się też umywalki czy prysznice.
Żyjemy tutaj, jak to się mówi, jak za króla Ćwieczka. Ludziom tak bardzo okaleczonym chorobą, słabym, cierpiącym przydałoby się odrobinę „luksusu”. A ten „luksus” to toalety ze zwyczajną muszlą klozetową, bidety, umywalki, prysznice, maty antypoślizgowe, poręcze, których mogliby się przytrzymać, by bezpiecznie poruszać się w łazience.
Niestety, na razie nie mamy możliwości, by to zmienić. Liczymy na ludzi o hojnych sercach, którym los dotkniętych cierpieniem naszych malgaskich braci nie jest obojętny. Mamy nadzieję, że te nasze marzenia kiedyś na pewno się spełnią. Mateńkę naszą Częstochowską będziemy prosić, by nam w tym pomogła.
NAJPIĘKNIEJSZA MODLITWA
Nasi chorzy najczęściej pochodzą z bardzo biednych rodzin i nigdy w życiu żadnych wygód nie mieli. Dla nich sam pobyt w szpitalu jest już luksusem. Bo mimo różnych niedogodności i braków mają tutaj o niebo lepsze warunki niż w buszu, gdzie wcześniej mieszkali. Jeśli jednak jest jakakolwiek możliwość, by te warunki choć trochę poprawić, to trzeba to zrobić.
Ktoś powiedział, że najpiękniejszą modlitwą, jaką możemy zanieść do Boga, jest pochylenie się nad cierpieniem drugiego człowieka, nad jego ranami. Tutaj, w Maranie, gdzie nasi bracia doznają niewyobrażalnego wprost cierpienia, taką modlitwę zanosimy Panu Bogu codziennie. Prosimy też o to, by razem z nami, tu obecnymi, do tej modlitwy zechcieli dołączyć też inni. Bo taka modlitwa naszym chorym jest bardzo potrzebna. Być może nie będą mieli już siły powiedzieć „dziękuję”, ale za to Pan Bóg na pewno uśmiechnie się do nas serdecznie.
Pozdrawiam pięknie z Marany i zapewniam o modlitewnej pamięci.
O. Jozef Pawłowski SJ,
kapelan szpitala w Maranie