Jan Beyzym pracował w Chyrowie ponad 10 lat. Przez krótki czas uczył francuskiego i rosyjskiego w prowadzonym przez ojców jezuitów w Chyrowie Zakładzie Naukowo-Wychowawczym, był też prefektem dywizyjnym (oddziału, klasy) chłopców i wychowawcą. Przez około 8 lat ojciec Beyzym pełnił funkcje prefekta infirmerii (infirmeria = wydzielona część budynku klasztornego czy jak w tym przypadku konwiktu przeznaczona dla chorych, z racji konieczności odosobnienia czy ułatwienia pielęgnacji). Wielu wychowanków chyrowskiego konwiktu wspominało go i o nim pisało. Dzięki troskliwej opiece nad chorymi konwiktorami ojciec Beyzym zyskał miano prawdziwego ojca i opiekuna. Ojciec Jan doskonale znał młodzież, jej słabe i silne strony oraz sposób myślenia młodych ludzi, dlatego umiał wywierać wpływ na ich serca, a uczniowie mieli do niego wielkie zaufanie.
W monografii Ludwika Grzebienia SJ o ojcu Beyzymie pt. „Błogosławiony Jan Beyzym” w rozdziale 8 „Praca w Chyrowie” opisany został pewien epizod, który pokazuje, jak ojciec Beyzym błyskawicznie znajdował wyjście z trudnej sytuacji:
„Raz uczeń VI klasy w czasie silnej gorączki zaczął majaczyć. Domagał się od czuwającego przy nim brata S. Majewskiego przetransportowania go na okręt, ponieważ chciał popłynąć do Ameryki. Wszelkie tłumaczenia nie odnosiły skutku. Chory wstawał z łóżka, ubierał się i chciał wyjść z sali. Na to wszedł o. Beyzym, od razu zorientował się w sytuacji i zapytał:
– A gdzie się to kolega wybiera?
– Na okręt – pada odpowiedź.
– To bardzo dobrze, ja jestem właśnie kapitanem tego okrętu, pojedziemy razem!
Następnie wziął chłopca na ręce, przeniósł do drugiej sali, ułożył na łóżku, usiadł przy nim i powiedział:
– Oto jesteśmy szczęśliwie na okręcie. Teraz odjazd.
Chory zaskoczony przyznał ojcu rację i uspokoił się zupełnie”.
Chyrowiak Czesław Długołęcki w 1937 roku pisał w „Przeglądzie Chyrowskim”: „Wspomnienia dziecinne, jakie przesuwają się przed mymi oczyma, przypominają mi te przemiłe bajki o husarzach skrzydlatych, o walkach o niepodległość Polski, których tak chętnie słuchaliśmy kiedyś, leżąc w łóżkach infirmerii. Nikt by nie uwierzył, że ten syn hr. Stadnickiej, o grubych wybitnie mongolskich rysach twarzy, potrafił nam w Chyrowie tak umiejętnie zastąpić opiekę kochającej matki”.
W czasie ferii świątecznych lub gdy chorych w szpitaliku było niewielu, ojciec Beyzym szedł wieczorem na salę rekreacyjną i opowiadał różne historie. Opowiadał barwnie, z humorem i fantazją. Dzięki zdolnościom gawędziarskim łatwo rozweselał konwiktową młodzież w chwilach choroby i osamotnienia. Miał dar opowiadania różnych historycznych wydarzeń oraz ciekawych i trafnych anegdot, bajek i powiedzeń, którymi zabawiał swoich wychowanków, a które zamieszczano potem w konwiktowym piśmie. W okresach wolnych od nauki chłopcy słuchali go z zapałem, a opowiadał tak barwnie i z taką fantazją, że nie tylko chłopcy, ale nawet starsi słuchali go z największym zainteresowaniem. Nieraz jedną historię opowiadał z przerwami przez kilka dni, zwykle godzinę dziennie. Stąd pozostawały w pamięci wielu wychowanków, którzy utrzymywali z nim za życia kontakt listowny, a po śmierci w licznych wspomnieniach podkreślali poświęcenie swego wychowawcy i opisywali wpływ, jaki na nich wywierał.
Stefan Hankiewicz, sędzia z Niżankowic, wspominał, że ojciec Beyzym nie znosił hipokryzji i „fagasowania”. Opowiadał, że „w czasach wolnych czytał nam ex cathedra «Ogniem i mieczem» i «Przygody pana Marka», i «Agapita»; czytał żywo z gestykulacją”. W czasie rekolekcji „żadnych frazesów, a tylko prostota ogromna i ujmujące serce”. Chorym dawał książki do czytania „niech czyta”. Pokazywał swoją pracownię rzeźbiarską – ptaszki wśród kwiatów – „niech patrzy”.
Literatura: L. Grzebień SJ, „Błogosławiony Jan Beyzym. Człowiek i dzieło”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2014, s. 118-121.