OJCIEC JAN BEYZYM W ZWYCZAJNOŚCI ŻYCIA

 

Każdy człowiek o głębokim życiu wewnętrznym daje się poznać do pewnego stopnia przez swoje wypowiedzi, listy, ulubione hasła i słowa. Nader obfita korespondencja Ojca Beyzyma, zwłaszcza ta poufna, głównie listy do ojca Marcina Czermińskiego i do krakowskich sióstr karmelitanek, objawiły nam jego wnętrze – zasadnicze rysy jego duchowości. Jego pragnienie służby i niesienia pomocy najbiedniejszym braciom i siostrom w Chrystusie, i to w warunkach gorzej niż prymitywnych, w biedzie i głodzie, w czuwaniach, troskach i zgryzotach, w długoletnim czekaniu na spełnienie upragnionego celu, jakim była budowa schroniska-szpitala – to jego niezłomne pragnienie ukazało go jako człowieka wiary niezachwianej, nadziei niezłomnej i miłości mężnej i roztropnej, pokornej i cierpliwej, wytrwałej i wiernej do końca.
Chcemy teraz spojrzeć na niego od strony bardziej zewnętrznej i zobaczyć, jak wszystko było w nim harmonijne – i to, co ad intra, i to, co ad extra w jego życiu i działaniu. Życie wewnętrzne oraz jego działalność apostolska i charytatywna były w nim głęboko zintegrowane, bo przez cnoty teologiczne zanurzone były w Bogu, który wszystko ogarnia i jednoczy.

 
 

SZORSTKA POWIERZCHOWNOŚĆ, ALE ZŁOTE SERCE

Urodzony 15 maja 1850 roku nosił imię św. Jana Nepomucena, ale imienin nigdy nie obchodził. Wysoki (1,81 m), dobrze zbudowany, zaprawiony do pracy fizycznej od lat najmłodszych był Beyzym człowiekiem mocnym, energicznym, zdolnym do znoszenia trudów, do dalekich pieszych wędrówek i wszelkich surowości życia. Dla ludzi pracy, dla włościan i służby dworskiej był tak ludzki i wyrozumiały, że był powszechnie lubiany. Sercem i czynem kochał rodzinę, pomagał jej w trudnych sytuacjach pracą fizyczną, zawsze gotów do poświęceń. Jego ojciec nazywał go „najukochańszym dzieckiem”.
Rysy twarzy miał surowe, „tatarskie”; sposób bycia na ogół szorstki; uczuć swoich starał się nie uzewnętrzniać, choć nie zawsze umiał nad nimi zapanować, zwłaszcza nad uczuciami współczucia i użalania się nad losem trędowatych, cierpiących choroby i głód. „Co za złote serce kryło się pod tą nieco szorstką powierzchownością” – pisał o nim ojciec Augustyn Niobey. „Oby on nam uprosił u naszego Pana i Najświętszej Panny tę miłość i pokorę oraz pogardę dla siebie samego, jakimi się odznaczał”. „Nie lubił mówić o sobie, żył w izolacji, prawie nic nie wiemy o jego życiu wewnętrznym”.
Z domu rodzinnego wyniósł prawość, prawdomówność i sumienność w wypełnianiu obowiązków. Cechy te nasilają się z wiekiem i dzięki nim – z pomocą łaski – mógł sprostać trudnym zadaniom pracy wśród i dla trędowatych. „Mamy świętego Ojca – pisze o nim siostra Anna Maria od Nawiedzenia. – Żyje w ukryciu, a każde dobro, które zrobi, przypisuje innym, trudności zaś sobie”.

 

ZAPRACOWANY PONAD SIŁY

Żył bardzo ubogo, oszczędnie, wiele robót wykonywał sam, żeby zaoszczędzić grosza (na przykład ramy do obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, tabernakulum, złocenie ołtarza), prowadząc życie bardzo surowe.
Zarzucano mu nieraz, że jest „dziki”, że stroni od ludzi, od rozmównicy. „Ale to już trudno, umrę takim dzikim” – odpowiadał na te zarzuty. „Delikatnie wyrażać się nie umiem. Robię po kozacku”. Przy całej tej „dzikości” był uczuciowy i wrażliwy. Gdy czytał listy z Karmelu łobzowskiego o szczęściu drogich mu sióstr, o ich radości, rozpłakał się ten „zdziczały Tatar i opryszek”.
Z natury był żywy, nawet porywczy i niecierpliwy, ale szukając pomocy w modlitwie, zwłaszcza przez wstawiennictwo Matki Najświętszej, panował nad sobą. Gdy się dziwiono, że w trudnych sytuacjach był spokojny, mawiał: „Trzeba umieć nad sobą panować. Muszę sobie zadawać gwałt i strzec się wyrządzania komuś krzywdy, ponieważ czuję, jak wszystko się we
mnie gotuje”. Wyznał ojcu Czermińskiemu, że często, gdy doznaje trudności i przeszkód, wszystko w nim wre i że „cierpliwość jest mu konieczna, żeby nie upadać na duchu i brewerii nie narobić”. Kierownik robót przy budowie szpitala, ojciec Vaast (Vedastus) Lefebvre du Pray, zaświadczył o Ojcu Beyzymie, że „był oryginałem, nie lubił tracić czasu i miał trudności z przełożonymi co do podziału chorych według płci, ale gotów był posłuchać… Starał się być uprzejmy”.
Czasem używał słów ostrych i mówił ludziom prawdę w oczy, demaskując obłudę i miłość tylko verbo et lingua, a nie opere et veritate. Brzydził się blagą, pochlebstwem i przesadą. „Walę prosto z mostu, co w sercu to i na języku”.
Był zapracowany ponad siły. Roboty brał na siebie tak dużo, że ledwie znajdował czas na brewiarz. Stale cierpiał na brak czasu, ale twierdził, iż to dobrze, bo nie ma nudy, a jest za to pożyteczna praca dla innych.

MĄŻ WIELKIEJ MIŁOŚCI

Jak wyglądała w praktyce surowość jego życia na co dzień? Wstawał o godz. 3.30, kładł się spać (żeby „podnocować”) między godz. 22.00 a 23.00. Spał na twardej desce, żywił się jak jego chorzy garścią ryżu bez omasty, pił herbatę lub wodę. Nigdy nie pił alkoholu, pościł w środy, piątki i soboty. Ale Beyzymowi było tego jeszcze za mało. Pragnął żyć tak ubogo i surowo jak św. Franciszek Ksawery. Kiedy mu przysłano z Krakowa paczkę z kakao, słodyczami i innymi przysmakami, nie chciał jej przyjąć dla siebie, ale postanowił oddać ją „jakiemuś wątłemu Francuzowi”, bo św. Franciszek Ksawery takich rzeczy nie używał. „A te słodycze nie na jego tatarski pysk”.
Kiedy krytykowano jego samego i jego dzieło – szpital, nie upadał na duchu, ale mawiał skromnie: „Dzieło rozrośnie się, gdy ja odejdę”. „Moje dzieło jest niedokończone, trzeba jednak odejść, by zostało doprowadzone do końca”. „Gdy ja umrę, Ojciec Prowincjał odkomenderuje drugiego Polaka i sprawa pójdzie jak trzeba”.
Ojcowie Francuzi, pracujący na misji w Betsileo, stawiali mu różne zarzuty – że uparty, że narzuca swoje zdanie, że ma błędne koncepcje, że w sprawach szpitala postępuje niezależnie od przełożonych, że wymagania jego są przesadne, jeśli chodzi o dobro chorych, że trzyma się z dala od wspólnoty zakonnej w Fianarantsoa. Jednakże opinia przełożonych wydana na tydzień przed jego śmiercią jest bardzo znamienna: „Dla Ojca Beyzyma czas odejścia już bliski. Będzie się kiedyś o nim pisało rzeczy zachwycające. Jest to człowiek o złotym sercu, które się ukazuje w miarę, jak choroba prowadzi go do pozbycia się pozornej szorstkości i swoistego stylu postępowania”. Zachowała się też opinia ojca Czermińskiego o Beyzymie przesłana Ojcu Generałowi zakonu Franciszkowi Wernzowi: Est vir magnae caritatis erga Deum et proximos, mortificationis non vulgaris, at ad extra videtur durus et asper, quae causa videtur fuisse dissensionis inter ipsum et Mgr Cazet („Jest mężem wielkiej miłości, względem Boga i bliźnich, umartwienia niezwykłego, ale na zewnątrz wydaje się twardy i szorstki, co było, jak się zdaje, przyczyną jego niezgody, poróżnienia z biskupem Cazetem”).

O. Mieczysław Bednarz SJ

SMUTNE LISTY Z MARANY

Posted in Bł. Jan Beyzym SJ, Leprozoria, Marana, Misje and tagged , , , .