Ś.P. OJCIEC JÓZEF CHROMIK SJ, MISJONARZ W AFRYCE I NA MADAGASKARZE

POGRZEB Ś.P. OJCA JÓZEFA CHROMIKA SJ
                 
(25 II 1922 – 31 X 2015)

3 XI 2015 roku w Bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie, pod przewodnictwem ks. bp. Jana Szkodonia, w obecności ojca prowincjała Jakuba Kołacza SJ, Tadeusza Chromika SJ – ostatniego żyjącego brata Zmarłego, ojca rektora Kolegium Andrzeja Migacza SJ, prefekta bazyliki Jarosława Naliwajki SJ, który wygłosił piękne kazanie pogrzebowe, oraz superiora Domu Pisarzy Eugeniusza Jendrzeja SJ, licznych kapłanów i sióstr zakonnych odbyły się uroczystości pogrzebowe śp. Józefa Chromika SJ, który zmarł w 94. roku życia, 71. roku powołania zakonnego i 62. roku święceń kapłańskich.

Ojciec Józef Chromik urodził się w 1922 roku na Podolu, w położonej 7 kilometrów na południowy zachód od Tarnopola Draganówce. Był siódmym z kolei dzieckiem wśród jedenaściorga dzieci Jana Chromika i Marii z domu Mróz.

Rodzice ojca Józefa posiadali gospodarstwo, z którego utrzymywali wielodzietną rodzinę. Na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku sprzedali gospodarstwo oraz dom w Draganówce, a zakupili gospodarstwo w Sienkiewiczówce, polskiej osadzie położonej wśród ukraińskich wiosek, kilka kilometrów od Draganówki. Józef miał wtedy 8 lat i uczęszczał do szkoły podstawowej w Draganówce. Po przeprowadzce naukę kontynuował w Sienkiewiczówce, następnie w siedmioklasowej szkole w Dłużance.

Kiedy miał 11 lat, w 1933 roku, utracił swoją ukochaną mamę, która odchodząc do wieczności, przepowiedziała mu oraz trojgu najmłodszego rodzeństwa zakonne powołanie. I rzeczywiście tak się stało. W 22. roku życia, w 1944 roku, Józef Chromik wstąpił do Zakonu Ojców Jezuitów. Wraz z nim do tego samego zakonu wstąpił jego młodszy brat Dominik. Obaj dołączają do żyjącego od 1925 roku w Towarzystwie Jezusowym, a wyświęceonego na kapłana w 1939 roku starszego brata Franciszka. Z kolei młodsza siostra Teresa wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek, gdzie wcześniej wstąpiły dwie najstarsze córki państwa Chromików – Karolina i Tekla. W końcu w 1949 roku do swoich trzech braci jezuitów dołącza najmłodsze dziecko państwa Chromików – Tadeusz. W ten sposób wypełnia się przepowiednia odchodzącej do Pana matki jedenaściorga dzieci, z których siedmioro poświęciło się pracy dla Królestwa Bożego w Zakonie Jezuitów oraz Sióstr Służebniczek Starowiejskich.

W czasie drugiej wojny światowej, w 1940 roku, rodzina państwa Chromików została wywieziona przez Sowietów na Sybir. Józef przebywał w tym czasie poza domem, w szkole w Tarnopolu, w ten sposób uratował się przed zesłaniem. Na Sybir, wraz z zamieszkującą Sienkiewiczówkę polską ludnością, zostali deportowani: Jan Chromik, jeden ze starszych braci księdza Józefa – Bolesław oraz najmłodsze rodzeństwo, czyli piętnastoletni wówczas Dominik, dwunastoletnia Teresa i dziesięcioletni Tadeusz. Po roku na Sybir wywieziono również najstarszego brata księdza Józefa – Kazimierza wraz z całą jego rodziną.

Po deportacji rodziny Józef Chromik musiał się ukrywać, aby i jego nie spotkał ten sam los. Ukrywał się w różnych miejscowościach. Musiał też zarabiać na siebie i nie zapominać o swoich bliskich na sowieckiej zsyłce. Za zarobione pieniądze robił paczki z sucharami i smalcem, które posyłał bliskim na Syberię.

W latach 1943-1944 ukrywał się w Domaradzu, w Rzeszowskiem. Zaistniała więc sposobność kontaktu ze Starą Wsią. Przez jezuitę ojca Henryka Sokołowskiego, wcześniejszego prefekta gimnazjum w Tarnopolu, nawiązał kontakt ze starowiejskim nowicjatem. Pod wpływem tych kontaktów i rozmów ze swoim byłym kolegą z małego seminarium w Tarnopolu, w tym czasie nowicjuszem w Starej Wsi, w Józefie odezwało się pragnienie życia zakonnego i zdecydował się wstąpić do Towarzystwa Jezusowego.

Po roku nauki w Starej Wsi zdał małą maturę. Nowicjat rozpoczął 20 listopada 1944 roku. Po drugim roku nowicjatu, w 1946 roku, przygotował się i zdał maturę w Nowym Sączu. Następnie w latach 1946-1949 studiował w Krakowie na jezuickim Fakultecie Filozoficznym. W latach 1951-1955 studiował teologię, najpierw w Krakowie, a później w Colegium Maximum „Bobolanum” w Warszawie. Między studiami miał dwuletnią przerwę w latach 1949-1951 ze względu na aresztowanie przez UB i czteroletni wyrok skazujący, który później uległ kasacji do dwóch lat. Był więziony w Krakowie, później we Wronkach.

W 1953 roku z rąk Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego, w w warszawskiej katedrze św. Jana, otrzymał święcenia kapłańskie. Otrzymał je już po drugim roku teologii ze względu na trudną sytuację panującą w czasach „ostrego” komunizmu w Polsce. W kraju bardzo nasiliły się wówczas komunistyczne prześladowania. Przełożeni obawiali się, że wkrótce komunistyczne władze zamkną seminaria i Wydziały Teologiczne. Po święceniach kapłańskich ksiądz Józef kontynuował studia teologiczne. Po trzeciej probacji, ostatnim etapie formacji zakonnej, i ślubach wieczystych został skierowany do pracy w Starej Wsi. W latach 1956-1960 pełnił tam funkcję pomocnika (socjusza) mistrza nowicjatu. Następnie przez 3 lata pracował jako kierownik duchowy w Generalnym i Nowicjackim Domu Starowiejskich Sióstr Służebniczek.

W 1965 roku został przełożonym rezydencji ojców jezuitów w Zakopanem, a 3 lata później ekonomem Prowincji Krakowskiej Jezuitów. W ciągu 9 lat posługi przeprowadził wiele inwestycji budowlanych w głównych placówkach Prowincji. Od 1977 do 1981 roku był przełożonym Domu Rekolekcyjnego w Częstochowie. Następnie wyjechał na misje do Afryki: w 1981 roku do Kamerunu, a 6 lat później został przeniesiony do pracy na Madagaskarze. Tam, oprócz pracy misyjnej przygotowywał uzupełniający proces kanoniczny Sługi Bożego ojca Jana Beyzyma SJ. Także dzięki jego pracy na miejscu, w Maranie, którą dla chorych na trąd w latach 1902-1912 wybudował ojciec Beyzym, proces beatyfikacyjny został zakończony w grudniu 1992 roku. Dziesięć lat później, 18 sierpnia 2002 roku papież Jan Paweł II ogłosił Posługacza Trędowatych z Madagaskaru błogosławionym Kościoła. Po 3 latach misyjnego trudu na Madagaskarze ojciec Józef Chromik SJ wyjechał do Francji dla podreperowania stanu zdrowia. Z Francji wrócił na rekonwalescencję do Polski.

Kiedy upadła żelazna kurtyna, w czasie tzw. pierestrojki ojciec Józef otrzymał nową misję – na Kresach Wschodnich, na Podolu (obecnie Ukraina). Wyjechał tam w 1990 roku i do 2001 pełnił funkcję proboszcza rodzimej parafii w Draganówce. Odzyskał zagrabiony przez komunistyczne władze i zdewastowany polski kościół pw. Matki Bożej Śnieżnej oraz dom parafialny. Po wojnie radziecka władza urządziła w nim magazyn zboża. Kiedy z czasem zniszczeniu uległ dach, a kościół nie nadawał się już na magazyn, został opuszczony i coraz bardziej niszczał.

Całość ojciec Józef wyremontował i odnowił. Prace remontowe zdewastowanego kościoła i plebanii trwały 11 lat. Następnie kościół został wyposażony w potrzebne sprzęty, poczynając od figury patronki kościoła – Matki Bożej Śnieżnej, witraży, a skończywszy na księgach i naczyniach liturgicznych. Następnie ojciec Józef sprowadził do Draganówki siostry zakonne, franciszkanki, i wznowił duszpasterstwo wygaszone tam w 1945 roku przez stalinowski reżim. Siostry do dziś pracują przy kościele jako katechetki, opiekują się też osobami w podeszłym wieku oraz chorymi.

Po powrocie z misji na Kresach ojciec Józef Chromik był przez pewien czas duszpasterzem w willi starowiejskiej, którą częściowo wyremontował, zwłaszcza kaplicę publiczną pw. Trzech Króli, dokupując do niej dzwony. Resztę życia spędził na różnych parafiach jako duszpasterz i spowiednik. Dla młodszych członków Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego ostatni okres jego życia pozostaje w zasadzie nieznany, naznaczony chorobami, a wreszcie pobytem w infirmerii zakonnej. Ojciec Józef zmarł w przeddzień Uroczystości Wszystkich Świętych. Pogrzeb odbył się w piękny listopadowy dzień polskiej złotej jesieni, ze wszystkimi kolorami liści.

Zobacz wywiad, jakiego udzielił Józef Chromik SJ w 2011 roku, pt. „Moja Draganówka”: http://www.zycie-duchowe.pl/art-7334.moja-draganowka.htm

HOMILIA WYGŁOSZONA PODCZAS MSZY ŚW. POGRZEBOWEJ Śp. OJCA JÓZEFA CHROMIKA PRZEZ O. JAROSŁAWA NALIWAJKO SJ

A gdy Maria przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł». Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: «Gdzieście go położyli?» Odpowiedzieli Mu: «Panie, chodź i zobacz!». Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: «Oto jak go miłował!» Niektórzy z nich powiedzieli: «Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?»
A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: «Usuńcie kamień!» Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: «Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie». Jezus rzekł do niej: «Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?» Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: «Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał». To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: «Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!» I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: «Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić!».
Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. (J 11, 32-45)

Ojcze Tadeuszu!
Droga Rodzino!
Ojcze Prowincjale!
Czcigodne Siostry!
Moi Drodzy!

Ojcze Tadeuszu, teraz zostałeś już sam. Bo Bóg powołuje do życia. Powołuje do zakonu. Do małżeństwa. Powołuje do samotności. Powołuje do wieczności. Zostałeś sam ze swojego jedenaściorga rodzeństwa. Wszystkich Bóg powołał do siebie. Mówi się, że jak ma się dużo rodzeństwa, braci i sióstr, to szuka się swojego miejsca, takiego tylko dla siebie. Jakby samotności? Ale zawsze jesteśmy sami. A na pewno, gdy mamy odpowiedzieć Bogu. I gdy stajemy przed Nim.

Z różnych powodów przychodzi nam żyć w samotności. Raz z powodu rozdzielenia przez przeklętą wojnę, jak w Waszej rodzinie, gdy wywożono na tragiczny Sybir. „Na stacji w Tarnopolu szybko rozeszła się wieść, że stoi pociąg z wysiedlonymi i jedzie na Syberię. Dowiedział się i brat Józef, za pieniądze kupił trochę chleba, odnalazł nasz wagon, podał przez okienko, podszedł Tatuś, potem ja, potem Dominko, jakieś słowo niedosłyszane, ostatni gest rąk dziecięcych i łzy jak krople deszczu” – czytamy we wspomnieniach śp. siostry Teresy Herminy Chromik, siostry służebniczki.

Innym razem oddzielenie, a potem samotność przychodzi z powodu decyzji różnych ludzi, jak to było w Waszym pokoleniu, w czasie okupacji. Śp. Ojciec Józef uciekał i ukrywał się przed NKWD, gdy Związek Sowiecki zajął wschodnie tereny Rzeczypospolitej w 1939 roku. Potem przed Gestapo, gdy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka w czerwcu 1941 roku i był poszukiwany za kontakty z Armią Krajową. Potem oddzielenie z powodu aresztu przez UB tu, w Krakowie, na placu Inwalidów, a potem wyrok sądowy: 4 lata więzienia za kontaktowanie się z podziemiem i kolportowanie listu papieża Piusa XII do narodu polskiego.

Albo oddzielenie przychodzi z powodu pracy. Na przykład na misjach. Ojciec Józef wyjechał do Kamerunu, potem na Madagaskar czy za wschodnią granicą na Ukrainę – w sumie zatoczył koło, powracając w rodzinne strony. Wreszcie chociażby tak jak w Kolegium, tutaj, gdzie Ojciec Józef mieszkał w swoim ostatnim etapie życia na parterze, a Ty na pierwszym piętrze, a codziennie rano przed 5.00 odwiedzałeś brata.

Moi Drodzy!

Rodzeństwo: śp. Ojciec Józef, za którego obecnie się modlimy, nieżyjące Siostry Służebniczki Najświętszej Maryi Panny Karolina, Tekla, Teresa, śp. Franciszek i Dominik – jezuici oraz Kazimierz, Stanisław Bolesław i bliźniak, który odszedł zbyt młodo, oraz ojciec Tadeusz – ich losy mogą być zapisem skomplikowanych dziejów Polaków tułających się po świecie i może Polski w poprzednim wieku.

Ale tułanie wszędzie jest trudne i bolesne. Wszędzie, gdzie przychodzi wojna, terror, a z tym bieda, głód i konieczność przenoszenia się – spakowania całego dobytku w ciągu symbolicznej jednej godziny pod lufami karabinów i bagnetów – oraz naturalna konsekwencja tego wszystkiego – tragiczna śmierć. Wszędzie jest ludzki dramat, bezradność i ból.

Gdy poznajemy czy przyglądamy się losom, tym skomplikowanym ludzkim dziejom rodzinnym albo obserwujemy je tak jak obecnie – to stają się one coraz bardziej niezrozumiałe i bardzo często chcielibyśmy oszczędzić sobie takich doświadczeń albo zamykamy oczy czy uszy na te historie lub też zadajemy pytanie, na które nie ma odpowiedzi: „Gdzie jest dobry Bóg, który zezwala na te tragedie?”.

A Bóg powołuje.

Bo matka na łożu śmierci powiedziała do swoich czworga najmłodszych dzieci: „Wy wszyscy po mojej śmierci pójdziecie do zakonu”. I w ten sposób Pan powołał siedmioro rodzeństwa do służby, bo wcześniej troje już było w zakonach: dwie siostry służebniczki i brat jezuita.

Dobry Bóg powołuje rodzeństwo, ale zawsze przez ludzi, przez wydarzenia, przez jakieś okruchy zdarzeń, które dla postronnego obserwatora mogą być wytłumaczeniem, w którym nie ma Bożego działania. A to, że właśnie silna więź rodzeństwa, że przekaz od matki, że trudna sytuacja życiowa, że niebezpieczne okoliczności – wojna okupacja – przymusiły ze strachu, z danego słowa – zaklęcia magicznego Bogu, że jak uratuje, to to czy tamto. I tak ludzie wyliczają różne możliwości, co tam im do głowy przychodzi.

A tymczasem – jak słyszeliśmy w Ewangelii – Pan zatrzymał się przy grobie przyjaciela i zapłakał.

Bo powołanie to radość oraz właśnie ból, trud, cierpienie. Ale to wszystko tworzy przyjaźń z Panem. Bo powołanie to przyjaźń. Jest najpierw ekscytacja, a potem rutyna. Nawet w Afryce, w Kamerunie, nawet na Madagaskarze, nawet na Ukrainie i w Ekonamacie Prowincji i gdy zostaje się przełożonym – u nas nazywanym superiorem – i w infirmerii jest nowość oraz rutyna codzienność. Czyli praca, a potem choroba, a potem cierpienie, a zawsze właśnie samotność, która coraz bardziej szlifuje, coraz bardziej odsłania zręb świętości, bo coraz bardziej z dnia na dzień przyciąga do Boga.

„Spasiba balszoj! My dumali, czto wy pany faszysty, tak nam gaworili. Spasiba balszoj” – tak odkrzyknęli żołnierze sowieccy w 1939 roku, po czym odłożyli karabiny z bagnetami. Tak krzyczeli do śp. Józefa, jego brata oraz ich ojca, gdy ci na polu siali zboże. Żołnierze przyszli zaaresztować, może rozstrzelać, po prostu zabić, zakłuć bagnetami, a usłyszeli, że gospodarz zaprasza ich: „Wy pozwólcie na kwaśne mleko”. Tata ojca Józefa znał język rosyjski z czasów własnej niewoli w I wojnie światowej. „Spasiba balszoj” – co oznacza „wielkie dzięki”, „ogromnie dziękuję”.

To tyle, co my możemy powiedzieć, wpatrując się w trumnę ze śp. Ojcem Józefem po jego pracowitych 94 latach życia, w tym 71 latach w zakonie, a 63 w powołaniu kapłańskim. „Spasiba balszoj”, a całą resztę dopowiada Dobry Bóg, jak wierzymy, ofiarowując Mu całą wieczność. Amen.

Posted in Historia misji, Misje, Polscy jezuici, Wspomnienia and tagged , , , , , , , .