Ojciec Beyzym wyznał sam o sobie, że „z natury jest porządnie gorąco kąpany” i dodał, że chyba św. Ignacy Loyola, który też był porywczy, a potem stał się tak cierpliwy i łagodny, iż miano go za flegmatyka, wyprosił mu u Pana Boga łaskę ćwiczenia się w cierpliwości. Bo Bóg „każe mu wciąż czekać i czekać”. Miał oczywiście na myśli czekanie na rozpoczęcie, a potem ukończenie budowy schroniska. „Chce mnie widocznie Pan Jezus ćwiczyć nieco w cierpliwości” – pisał do Ojca Prowincjała, do Krakowa, gdy pokąsany przez jakiegoś owada leżał chory w infirmerii w Antananarivo.
CAŁKOWITE PODDANIE SIĘ WOLI BOŻEJ
Wiele spraw szło mu opornie i powoli, na przykład nauka języka malgaskiego, katechizacja trędowatych, nie mówiąc już o samej budowie. Na skutek strajków w portach francuskich długo i cierpliwie musiał czekać na upragnione listy z kraju. „Przebywam dobrą szkołę cierpliwości, ale nadziei nie tracę”.
W pracy dla trędowatych przeżywał praktycznie to, o czym rozważał w Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego. Tu naprawdę ćwiczył się w świętej obojętności, czyli w gotowości na wszystko, w cierpliwości i w całkowitym poddaniu się woli Bożej we wszystkim, zwłaszcza w znoszeniu przeróżnych przykrości, tych „trzaseczek z Krzyża Pańskiego”.
Pomocą do cierpliwego znoszenia trudności i kłopotów oraz do czekania na lepsze dni była świadomość, że taka jest wola Boża i wola Matki Najświętszej. „Gdyby nie wola Matki Najświętszej, dla której to wszystko cierpliwie znoszę, wziąłbym się ostro do dzieła, jak kozak”.
Trudności ustawiczne i przeszkody wymagały od Ojca Beyzyma wielkiej cierpliwości; modlił się o nią często i innych o modlitwy prosił. Głównie trudności ze strony biskupa Jana Chrzciciela Cazeta „napsuły mu wiele krwi, ale znosił je cierpliwie i cieszył się, że ma co ofiarować Bogu”, pisał znów o „trzaseczkach z Krzyża Pana Jezusa, choć wszystko w nim wre i kipi”.
Wszystko, zwłaszcza mozolne i przewlekające się budowanie szpitala oraz rozliczne trudności z nim związane „opłacał wielką cierpliwością”. Wiedział dobrze, że dla wypełnienia woli Bożej, w posłuszeństwie i miłości do trędowatych, trzeba trwać do końca wiernie i cierpliwie.
MARYJA DAJĄCA POCIECHĘ I SIŁĘ
Prawie od samego początku swej pracy dla trędowatych prosił Maryję o trąd dla siebie jako łaskę. Chodziło mu nie tylko o wynagrodzenie za własne grzechy, ale także o uproszenie dla chorych lepszej doli. Chciał także powiedzieć Panu Jezusowi szczerym sercem: „Animam meam dedi pro, fratribus meis” – „Życie swe dałem za braci moich”. I dodał słowa pełne męstwa: „…będę gnił cierpliwie”. Cierpienie i cierpliwość, idące u Ojca Beyzyma w parze, były dla niego oczywistą koniecznością, z którą trzeba się było pogodzić. „Trzeba pocierpieć, bo człowiek jest grzeszny”.
Pociechą i siłą zarazem była dla niego Matka Najświętsza, bo Jej oddawał i ofiarowywał wszystkie swoje cierpienia, także za polską prowincję umiłowanego zakonu. To Ona była mu ustawiczną i niezawodną pomocą w trudach i cierpieniach. Obok Maryi wzorem cierpliwości był dla Ojca Beyzyma św. Józef. Kiedy długo, latami, czekał na rozstrzygnięcie w sprawie swej godzenia się z wolą Bożą i naśladowania św. Józefa, który tak cierpliwie czekał w Egipcie na słowo anioła wzywającego do powrotu do ziemi izraelskiej.
Życie Ojca Beyzyma, zwłaszcza lata jego pracy dla trędowatych, na których nigdy się nie skarżył, obfitowało w wiele udręk, kłopotów i przeciwności; gdyby nie szczególny dar cierpliwości nie podołałby temu brzemieniu. „Nie narzekam, nie użalam się na swoje kłopoty i trudności. Fiat voluntas Dei”.
Tylko duch wiary, tylko wizja wiary w ustawicznej modlitwie o pomoc Bożą i Matki Najświętszej, tylko moc Eucharystii i siła współczucia dla nieszczęśliwych dawały mu możność przetrwania do końca. W ostatniej chorobie Ojca Beyzyma podziwiano jego cierpliwość i męstwo. „W cierpliwości waszej posiądziecie dusze wasze” (Łk 21,19) – to było jedno z jego haseł życiowych. Był mu wierny.
O. Mieczysław Bednarz SJ