Ojciec Jan Beyzym modlił się, prosił o modlitwę i mocno wierzył w jej skuteczność. Jego listy do ojca Marcina Czermińskiego, krakowskich karmelitanek i różnych osób pełne są próśb o modlitwę, wdzięczności za nią i zapewnień o modlitwie z jego strony. Nie ma chyba listu, w którym modlitwa lub wzmianka o niej byłaby nieobecna. Z pism ojca Beyzyma wyłania się człowiek oddychający modlitwą jak powietrzem.
DUSZA GŁÓD BOGA I MODLITWY CZUJE
Choć pokornie twierdził, że jego modlitwy niewiele są warte, to jednak stale modlił się za przyjaciół, za dobroczyńców, za swoje „czarne ptactwo”, jak określał swoich podopiecznych, za grzeszników, za wszystkich. „Modlę się za was ustawicznie” – pisał do ojca Czermińskiego. „Ciągle modlę się za was” – zapewniał księdza Kraupę. Matce Magdalenie z Karmelu łobzowskiego zwierzył się w liście, że bardzo lubi Wielki Post, ciszę, spokój wieczorny i nocny. Wtedy sam na sam przestaje z Bogiem i Matką Najświętszą. „Jak dobrze wtedy można się modlić”. A jaka to będzie radość, gdy w tej ciszy wieczornej i nocnej będzie promieniować obecność Jezusa w tabernakulum!
Jest jakiś głęboki rys, może nawet mistyczny, w tym umiłowaniu samotnego w ciszy obcowania z Bogiem w godzinach wieczornych po całym dniu uciążliwej pracy. Jego modlitwa wzorowana na „Kontemplacji dla uzyskania miłości” („Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego Loyoli, nr 230-237) pragnie i umie szukać i znajdować Boga we wszystkim, w całej rzeczywistości, w całej przyrodzie pełnej Bożej obecności i Bożego działania. Gdy wielka cisza panuje w ogrodzie o wieczornej porze, spojrzenie na rośliny, na drzewa i niebo pozwala odczuć jakby namacalnie obecność i potęgę Boga Stworzyciela. „Zapomina się wtedy o wszystkim, a dusza rwie się do Boga”. Wieczorna cisza w schronisku, kiedy chorzy już zasną, przypomina ojcu Beyzynowi ciszę Karmelu. Wtedy modlitwa jest dobra.
Uskarża się Matce Kazimierze, że jego życie dla trędowatych jest tak dalekie od kontemplacji, bo z konieczności bardzo czynne. Jednak musi być takie dla dobra „jego czarnego biedactwa” i nawet lubi to zapracowane życie, ponieważ jest ono takie dla Jezusa i Jego Matki. Bardzo by chciał żyć w ustawicznej modlitwie i kontemplacji, ale pochłania go tyle spraw i prac dla chorych i przy budowie schroniska. Jego dusza pragnie kontemplacji i surowej ascezy (jakby jej miał za mało), więc aktami strzelistymi „nadrabia, co może, ale dusza głód Boga i modlitwy czuje”.
Powtarza często w uniżeniu, że jego modlitwa jest mało warta, że miewa trudności w modlitwie, dlatego tak usilnie prosi Karmel o modlitwy. W ciszy wieczorów myśli o modlitwach w Karmelu i to mu dodaje odwagi. Zakony kontemplacyjne uzupełniają – jak twierdzi – braki zakonów czynnych i to go pociesza.
GDYBYM NIE BYŁ WSPIERANY MODLITWAMI…
Wszystkie, swoje sprawy, budowę schroniska, misję na Sachalinie powierza modlitwom ojca Czermińskiego, karmelitanek i urszulanek. W zakończeniu prawie każdego listu prosi swoich adresatów o modlitwy, głównie do Matki Najświętszej. Sam także poleca się Jej opiece, prosząc Ją o pomoc. Szczególnie poleca modlitwom swoich „nieszczęśliwych trędowatych i ich niegodnego posługacza”.
Kiedy misjom katolickim na Madagaskarze groziła sekularyzacja i wypędzenie misjonarzy, ojciec Beyzym bardzo prosił ojca Czermińskiego, a przez niego ojców i braci prowincji galicyjskiej oraz karmelitanki o modlitwy i ratunek przed tym niebezpieczeństwem.
Pomimo wszystkich trudności, których wciąż doświadczał, ufał, że będzie mógł coś zrobić dla chwały Boga i Matki Najświętszej, bo w Karmelu siostry modlą się za niego żarliwie. Modlił się i prosił też o modlitwy przez wstawiennictwo świętych, np. św. Stanisława Kostki i św. Jozafata Kuncewicza. Żywił głęboką cześć dla św. Teresy od Jezusa i ufał, że ona wstawi się za nim do Maryi.
Prawie od samego początku swego pobytu na Madagaskarze marzył o założeniu polskiego Karmelu na tej wyspie. Chciał mieć blisko zakonnice promieniujące modlitwą i wypraszające łaski od Boga. Był przekonany, że gdyby polski Karmel był na Madagaskarze, wszystko obróciłoby się na lepsze, „bo jedna karmelitanka więcej dokona modlitwą niż dziesięciu misjonarzy nawet gorliwą pracą”.
Wiara ojca Beyzyma w skuteczność modlitwy idzie w parze z jego pokorą. „Gdybym nie był wspierany modlitwami, to przy mojej pod każdym względem nieudolności nic bym nie zrobił”. Wszystko w swojej pracy dla trędowatych, swoje powołanie misyjne, miejsce dobre pod schronisko, wodę źródlaną, dobrą i obfitą, opanowanie języka malgaskiego, dosłownie wszystko powierza i zawdzięcza modlitwom, głównie karmelitanek krakowskich. To „one swoimi modłami robią za niego wszystko”. Całą ufność pokłada w ich modlitwach, bo dzięki ich wstawiennictwu Matka Najświętsza mu dopomaga. To one modlitwami swoimi „ufundowały szpital”, niechże go więc doprowadzą do końca. Pan Jezus niczego im nie odmawia.
Ojciec Beyzym wierzył także mocno w skuteczność modlitwy małych dzieci. Prosił Matkę Ksawerę, by zachęciła dzieci państwa Sobańskich do modlitwy w jego sprawach, zwłaszcza podczas Komunii św.
O. Mieczysław Bednarz SJ